Koncert na cztery ręceKoncerty pedagogów Akademii im. Jana Długosza w Częstochowie w Regionalnym Ośrodku Kultury przy ul. Ogińskiego 13a w Częstochowie to wydarzenia kulturalne na wysokim poziomie artystycznym.
Bohaterami wieczoru 28 października br. byli pianiści: Robert Gawroński, prodziekan ds. nauki Wydziału Artystycznego Akademii im. Jana Długosza w Częstochowie oraz Cezary Sanecki, dziekan Wydziału Fortepianu, Klawesynu i Organów w Akademii Muzycznej w Łodzi, tworzący już od ponad dwudziestu lat uznany duet fortepianowy. Zaprezentowali program o różnorodnym klimacie. Usłyszeliśmy utwory opracowane na fortepian na cztery ręce: Fryderyka Chopina, Stanisława Moniuszki, Johannesa Brahmsa, Ferenca Liszta, George'a Gershwina. W klimat prezentowanej muzyki wprowadzała Marta Popowska, zastępca dyrektora Instytutu Muzyki akademii im. Jana Długosza.
Gratulując pięknego koncertu, proszę o zdradzenie tajemnicy sukcesu wspólnej gry.
Robert Gawroński. – Przede wszystkim potrzebny jest czas. Gramy z kolegą wspólnie od 20 lat. W zeszłym roku w Filharmonii Częstochowskiej obchodziliśmy jubileusz. A poza tym mieszkamy blisko, mamy wspólne hobby, lubimy tę samą muzykę, dużo ze sobą ćwiczymy. Jesteśmy w tym samym wieku, razem chodziliśmy do szkoły muzycznej w Częstochowie. Później nasze drogi się rozeszły. Cezary studiował w Łodzi, ja w Poznaniu. Po studiach, z inicjatywy Cezarego, zaczęliśmy razem muzykować i dzięki temu udało się nam zwiedzić spory kawał świata.
Cezary Sanecki. – Ale choć jesteśmy z tego samego miasta nie wyszliśmy spod tej samej sztancy, mieliśmy różnych profesorów.
Wspólne granie wymaga wzajemnego zrozumienia, pozytywnych wzajemnych relacji. Jakie cechy trzeba jeszcze posiadać, by dobrze się zsynchronizować przy dwóch fortepianach?
C.S. – Granie na cztery ręce nie jest proste. Wskazuje na to rzadkość takich duetów. Teoretycznie wszystko wydaje się prostsze, ale w praktyce trzeba mieć wspólny impuls, dźwięk. I nawet, gdy chce się grać razem, to nie zawsze to wychodzi.
R. G. – Trzeba mieć podobny temperament, dużo cierpliwości, wzajemną sympatię do siebie oraz zrozumienie i tolerancję dla partnera. I wspólne zamiłowania do rodzaju muzyki.
Jak Panowie dobieracie repertuar, czy na tym polu nie dochodzi do różnicy zdań?
C.S. – W zależności od potrzeb – naszych lub osób, które nas angażują. Zadebiutowaliśmy w 1988 roku na Musika Moderna, koncertach Akademii Muzycznej w Łodzi, wykonując suitę łódzkiego kompozytora, pochodzenia szkockiego, Tomasza Kiessewettera, który tworzył filharmonię łódzką przed wojną. Niestety, nie dożył publicznego wykonania utworu.
R.G. – Początkowo proponowano nam muzykę współczesną i taką graliśmy. Lutosławski, Górecki, Bartók. Jest to muzyka trudna dla odbiorców, zaczęliśmy więc rozszerzać repertuar. Kryterium było jedno. Musi to być muzyka dobra ambitna, dobrze napisana. Nigdy nie graliśmy pod publiczność. Repertuar mamy od romantyzmu, klasycyzmu. Ogranicza nas trochę niewielka liczba utworów rozpisanych na cztery ręce.
Gracie Panowie i na jednym fortepianie, obok siebie, i na dwóch. Czy to wpływa na jakość wykonywanych utworów. R.G. – Obie formy mają swoje dobre i złe strony. Gdy gramy przy sobie widzimy się, lepiej się czujemy. Ruch ręki, oddech, to wszystko ma znaczenie. Grając na dwa fortepiany kontakt jest utrudniony.
C.S. – Ale dla publiczności jest to bardziej komfortowe., odbiór jest bardziej stereofoniczny i widowiskowy.
Macie Panowie szeroki repertuar. Czy podczas występu dochodzi do swobodniejszej improwizacji?
R.G. – Nie odżegnujemy się od grania muzyki rozrywkowej, trzeba iść z duchem czasu i nie należy zamykać się w kanonach wykonawczych. Dopuszczamy trochę dowolności, ale nie jest to zbyt duża ingerencja w tekst. Jesteśmy muzykami poważnymi, wykształconymi.
C.S. – Temat improwizacji nurtuje muzyków. Zdania są podzielone. Jedni twierdzą, że improwizacja jest lepsza, ale inni mówią, że tak, dopóki się czegoś nie zapisze.
Zaobserwowałam, że zmieniacie Panwie miejsca podczas występu. Czy któryś z Panów pełni rolę wiodącą, może zależy to od utworów?
R.G. – Czynimy to po, by się nie znudzić, by nie wpaść w rutynę. Żaden z nas nie dominuje.
C.S. – Granie na cztery ręce, zwłaszcza przy jednym instrumencie narzuca pewne czynności. Pianista, który siedzi przy basach ma pod nogą pedał i musi go odpowiednio stosować, siłą rzeczy pełni rolę rozprowadzania, pokazywania, podpowiadania. Ten co siedzi w sopranach prowadzi linię melodyczną.
Jak funkcja nauczyciela akademickiego wpływa na artystyczną drogę?
R.G.– Grający pedagog musi pogodzić te dwie role. Granie przed własnymi studentami, a dzisiaj na sali byli obecni, jest bardzo stresujące. Takie koncerty są dla nas dobre pod względem dydaktycznym. Uczymy swoich studentów, nawet modeli zachowania na scenie, a później zdajemy przed nimi egzamin.
C.S. – Od nas wymaga się publicznych prezentacji, by móc uczyć. Nie grający pedagog, choć są wyjątki, jest dla nas rzeczą niezrozumiałą. Chyba, że nie ma możliwości, choroba, kontuzja, to tłumaczy.
Czy macie Panowie ulubionych mistrzów?
ciąg dalszy w gazecie
Treść artykułów dostarcza
Do nabycia w każdy czwartek. Zapraszamy.
|